To były jedne z najfajniejszych wakacji jakie można sobie wyobrazić. Plan był na mazury i morze, ale przede wszystkim chcieliśmy sprawdzić czy polubimy przyczepę. Czy to w ogóle nasza bajka. I choć pogoda nie zawsze była bajkowa, to powiem wam, że te wakacje mogłyby spokojnie trwać kolejne dwa tygodnie albo i dłużej.
Trasa planowa była taka: Mazury – Morze – Mazury, trzy miejsca, wszystko tak by odstępy nie były zbyt wielkie, bo ten pierwszy raz z przyczepą kempingową to pewna niewiadoma.
W efekcie nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie pozmieniali planów 🙂 A przynajmniej miejsc obranych wcześniej. W sumie byliśmy w 5, a nie 3 miejscach (kempingach) co też dało nam fajne spojrzenie na infrastrukturę i wiemy czego nam trzeba. Zawsze podróżowaliśmy z namiotem, ale namiot i przyczepa to trochę inna historia. W sumie zrobiliśmy 1,5 tys km.
Mazury – okolice Nidzicy
Zaczynamy od mazur, chcemy jechać na znane nam pole nad jeziorem Gim (tak, tak, właśnie wam zdradzam naszą ulubioną miejscówkę :)), takie, które odwiedzamy od kilkunastu lat (o zgrozo). Jednocześnie dołączamy tam na kilka dni do rodziców co niesamowicie cieszy dzieciaki. W końcu babcia i dziadek są zawsze najfajniejsi na świecie.
Pierwsza noc w przyczepie i ja już jestem zakochana. Nic mi w niej nie przeszkadza, nie wkurza, nie wadzi. Upał jest spory, ale nawet gdy w nocy jest gorąco to można z łatwością otworzyć okna, co jest zdecydowanie przewagą nad naszym dotychczasowym namiotem.
Aby nie trzymać was w niepewności już teraz wam dodam, że miłość do przyczepy nie wygasła, wręcz przeciwnie wcale nie chciałam jej oddawać. A dziś śniła mi się w nocy (zwariowałam).
Kąpiemy się w jeziorze, opalamy na plaży i kopiemy wielkie dziury w piasku razem z dziećmi. Wieczorami najmłodsi padają jak muchy, a my mamy duuużo czasu dla siebie, by podziwiać gwiazdy i czytać książki 🙂 Swoją drogą na mazurach cudownie widać gwiazdy, najpiękniej. Tak nam leniwie upływa kilka dni.
Ostatni dzień jest pochmurny zatem jedziemy na pobliski park rozrywki. Dmuchane zamki, karuzele, helikopter i inne atrakcje to jest to co sprawia, że dzieci piszczą z radości 🙂 Relacja z Bartbo niebawem, choć fajerwerków nie będzie.
Morze – Mierzeja Wiślana
Ruszamy w kierunku wybrzeża. Korki są ogromne, w dodatku siódemka jest tak rozkopana, że co chwile są slalomy, korki, slalomu, zwężenia. Michał łapie świetną lekcję jazdy z przyczepą. W planach mamy Rowy lub Ustkę, ale w efekcie umęczeni staniem w korku skręcamy w stronę Mierzei Wiślanej i po kolejnej godzinie jesteśmy w Stegnie (zobacz relację ze Stegny).
Jestem zdziwiona jaki tu jest tłum, początkowo chcieliśmy wybrać Jantar, ale miałam obawy czy upatrzone pole na pewno działa (niesłuszne, bo działa). W Stegnie na jednym polu zostało miejsce „betoniak”. Ciasno, zatem odpuszczamy.
Na drugim idealnie mamy miejsce na trzy noce co jest nam bardzo na rękę. Właściciel mówi, że potem to miejsce zajmuje ktoś z rezerwacji z lutego (!), a my tak sobie spontanicznie 🙂 Pogoda jest piękna, kupujemy jedzenie i idziemy na plażę. Rety nawet nie wiedziałam, że woda w morzu może być tak ciepła. Cudownie! Kolejny dzień to totalne leżakowanie, nawet udaje nam się znaleźć miejsce na plaży (gdzieś dwa zejścia dalej), bo docieramy na nią dopiero ok. 10-11 🙂 Nie wiem czy to magia przyczepy, ale dzieci spią niekiedy nawet do 7:30!
Kolejnego dnia robimy skok do Jantaru do Mini ZOO (zobacz relację z Mini ZOO). Dzieci się cieszą, że mogą nakarmić zwierzaki, ale jeszcze bardziej podobają im się gokarty i sterowane samochody w tutejszej hali 🙂
Morze
Musimy jechać nad morze, choć nie należę do osób, które uważają, że woda od strony zatoki to nie morze to i tak mam ochotę na więcej. Znajomi zachęcają nas by odwiedzić Białogórę i tak po kilku godzinach jemy najlepsze gofry z musem jagodowym w Białogórze. A kolejnego dnia idziemy godzinę na plażę przez piękny las 🙂 Niby 1,5 km, ale dzieci mają po drodze bardzo dużo ważnych rzeczy 🙂 Pogoda idealna, nie za gorąco, ale słonecznie.
Kolejny dzień jest deszczowy, wybieramy Sea Park (zobacz relację z Sea Park). Dobrze, że na miejscu można dokupić płaszcze od deszczu, bo oczywiście zapomniałam zabrać kurtek z przyczepy 🙂 Trochę wykańczają nas kolejki i po kilku godzinach jedziemy na obiad do Łeby, lenimy się na plaży, a potem idziemy na przedstawienie do letniego teatru na Niestraszki. Dzieci mają dużo wrażeń, padają jak muchy 🙂
Mazury
Ruszamy w kierunku mazur, chcemy znaleźć jakieś nowe miejsce, może będzie naszą nową bazą? Pogoda jest paskudna, leje, wieje, są korki, a jeszcze światła w przyczepie przestają nam działać. Klops. Awarię udaje się naprawić, ale wiem, że nie dojedziemy nad Śniardwy. Przez pogodę jest ciemno, jesteśmy zmęczeni.
Szukam pól namiotowych po drodze walcząc zaciekle z kiepską z siecią mobilną. Wybieramy Kretowiny. Jedziemy lasem, wydaje mi się, że nie tylko na koniec cypelka, ale na sam koniec świata. Dopiero rano odkrywamy, że prócz jeziora, zaraz za bramą z drugiej strony jest deptak, molo, główna plaża 🙂 Tutaj jesteśmy najkrócej, bo tylko dwie noce. Ale polecam relację znad jeziora Narie.
Mazury – okolice Ruciane-Nida
I jedziemy dalej. Mam kilka pól na oku i w sumie ciągniemy zapałki 🙂 Staje na Cyplu nad Jez. Probierskim. Kameralnie. Udaje nam się trafić ostatnie miejsce z przyłączem do prądu. Zejście do jeziora jest fajne, a woda jest płytka przez kilkadziesiąt metrów. Dla dzieci idealnie. Zresztą te nawet gdy już dygają zębami z zimna to wcale z wody nie chcą wychodzić.
Kolejny dzień spędzamy na plaży. Pogoda jest powiedziałabym słonecznie-wrześniowa 🙂 Robię honorowe zanurzenie w jeziorze, ale tak naprawdę to dzieciaki ratują honor i w wodzie siedzą cały dzień.
Ostatniego dnia jest chłodniej dlatego jedziemy do Kadzidłowa (niebawem relacja z Parku zwierząt w Kadzidłowie). Bardzo fajne miejsce, dzieci zachwycone, że mogą zobaczyć zwierzęta z książki “Rok w lesie”. Cały czas komentują i podobają im się anegdoty przewodnika.
Zjadamy obiad i jedziemy do Mrągowa. Tam jeszcze trochę „męczymy” dzieci na placu zabaw 🙂 I tak oto ostatnia noc w przyczepie przed nami.
Jakoś za szybko to minęło.
Podróż do domu ciągnie się strasznie, leje całą drogę. Niby mamy jakieś 240 km, a z postojem zajmuje nam to kilka godzin. I wiecie co? Tęsknię za przyczepą! 🙂
Może faktycznie pogoda (a raczej jej brak) czasem przeszkadzała, ale nie wiem czemu wiele osób myśli, że to psuje cały wyjazd. To jedne z najfajniejszych wakacji 🙂 Mówiąc sprawiedliwie dni ładnych (takich co można było się kąpać) było pół na pół, reszta to były fajne atrakcje w okolicy, wystarczył płaszcz lub kalosze. Ogólnie wiele ułatwiała przyczepa, nie trzeba było się martwić, jak w przypadku namiotu, że zmoknie 🙂
PS tak, tak pamiętam o podsumowaniu kosztów, robi się :*