Początek roku to czas postanowień. Wiele osób zapisuje się na siłownie (wiesz, że w styczniu sprzedaje się najwięcej wejściówek tego typu?!), każdy chce “schudnąć” do wakacji, albo coś zmienić w swoim menu. A to detoks od cukru, mniej mięsa, czy inne cuda. Czy to źle? Nie wiem, bo…. sama tak robię 🙂 Teraz też mam mnóstwo planów, jak to wezmę się za siebie. Ale dziś zdradzę Ci jedną ważną rzecz, która wiele mi ułatwiła w poprzednich latach. To taka moja lekcja na nowy rok 🙂
Ja wiele razy obiecywałam sobie, jak to od poniedziałku coś zmienię. Albo po świętach. Albo po nowym roku. I moim zdaniem nie jest to złe, że wyznaczamy sobie jakąś datę, o ile nie przekładamy jej w kółko. Zatem na pewno jeśli chcesz coś zmienić to działaj. Tu i teraz, a nie kiedyś tam 🙂 To po pierwsze. Ale nie wszystko. Bo przecież potem trzeba wytrwać 🙂 I tutaj, już na początku, jedna WAŻNA LEKCJA.
Ta lekcja to: ZAWSZE MIEJ SWOJE JEDZONKO.
Do pracy, do szkoły, na miasto, wszędzie noś swojego lunchboksa.
Ja wiem, że trąci banałem, ale serio to moim zdaniem podstawa! Nie wierzysz, że się da? Widocznie jeszcze nie widziałaś mojego ebooka “Lunchboksy na start” – tutaj link do sklepu 🙂 z kodem domowatv zawsze 10% taniej.
Dlaczego tak się upieram przy tych pudełkach (nie, nie tylko dlatego, że sama mam na ich punkcie fizia). Po prostu inaczej zawsze nadejdzie ten moment, że cała ta super idealna dieta na której właśnie jesteś lub zaraz będziesz zaliczy wywrotkę, bo skończysz z wielką słodką bułą czy jakimś innym fast foodem. Raz, drugi, trzeci i żegnaj dieto/postanowienie/itd!
Serio, to najlepsza porada jaką ktoś może usłyszeć na start, gdy stara się zmienić coś w swojej kuchni na lepsze.
Większość osób planuje posiłki w domu, a poza domem brnie do przodu byle przetrwać. Ja mam odwrotnie: w domu pełen spontan (bo lubię, bo lodówka pod ręką, no i mam taką pracę), ale na wyjście zawsze PLANUJĘ nasze jedzenie, które zabieramy ze sobą.
Tylko tak mam pewność, że jemy dobrze i zgodnie z naszą dietą. I że nigdy nic nas nie zaskoczy.
Tak jest zdrowiej.
Taniej.
Smaczniej.
Zatem 🙂 moje wyzwanie to: Ogłaszam koniec romansu z panem kanapką! (jak to brzmi hahaha!).
Ale żeby nie było tak różowo to podzielę się jeszcze moją mała historią, może Cię przekonam albo zainspiruję, a może Ty podzielisz się swoją. Może masz swoje triki? 🙂 Jak wiesz, uwielbiam czytać Wasze komentarze :*
Jak było kiedyś
Wiele razy starałam się zmienić coś w swoim menu, ba, to nawet wielokrotnie mi się udało (z czego jestem dumna i o tym dalej), ale mam też na swoim koncie wpadki. Naprawdę. Nie będę się cofać daleko (bo wpis byłby bardzo długi), a mogłabym Ci opowiedzieć o tym jak jadałam na uczelni będąc studentką (o pyszniutkie drożdżóweczki ósemki, pączki z dziurką i słodzone kakao z automatu – pozdrawiam was), o tym ile wydałam na pana kanapkę w pracy (wolę nie liczyć), czy ile razy na mieście kupowałam cokolwiek bo byłam głodna. Ale opowiem Ci o całkiem niedawnej przygodzie.
Ponad rok temu byliśmy na naszym szalonym Euro trip z dziećmi, zjechaliśmy wiele tysięcy kilometrów od Szwecji po Włochy, z namiotem. To był szalony wyjazd 😉 I choć przecież o lunchboksach piszę Ci od lat, pokazuję menu, gadam jak szalona, jak wiele ułatwiają, to sama to chwilami ignorowałam.
Cofnijmy się jeszcze odrobinę. Po kilku latach gorszego samopoczucia i różnych szpitalnych perypetiach zaczęłam zmieniać swoje życie na lepsze, zaczęłam od diety – przeszłam na kuchnię bazującą na roślinach (to cała rodzina) i bezglutenową (to głównie ja, z różnych względów). I ta zmiana, choć korzystna dla mnie, bywa problematyczna. Już Ci tłumaczę.
Gdy byłam na tych wakacjach to jeśli nie miałam swojego pudełka z jedzeniem to po prostu byłam głodna! Na stacjach, gdzie zatrzymywaliśmy się na szybki postój, czy nawet na targu z food truckami we Włoszech, mogłam kupić sobie…. jabłko. Wszystko było albo z glutenem albo z mięsem (zresztą pisałam o tym w moim podsumowaniu podróży tutaj). Oczywiście to radykalny przykład, bo gdy szukałam dokładniej, to owszem znalazłam coś dla siebie, ale było to wielkim wyzwaniem. I gdyby nie to, że nie mogę jeść glutenu, to zapewniam Cię, że rzuciłbym się na pierwszą lepszą pizzę, nawet odgrzewaną 😉 serio.
Co zmieniłam
Tamten wyjazd jeszcze raz uświadomił mi, że bez względu na to czy jestem na diecie z wyboru, czy z konieczności to muszę pamiętać o jedzeniu na wynos. Do własnego pudełka.
Powiesz. Okey, ale są przecież diety pudełkowe, takie gotowe.
Szczerze? Nie twierdzę, że to złe, pewnie wiele osób będzie zachwyconych. Co więcej, też to przerabiałam. Zaraz po porodzie. Co było świetnym rozwiązaniem na tamtą chwilę, ale dość szybko okazało się totalną klapą. Przynajmniej u mnie. Dlaczego? Po pierwsze generuje ogrom śmieci, co jest sprzeczne z moim założeniem, że staramy się ograniczyć odpady. Naprawdę każde wyrzucone pudełko wpędzało mnie w wyrzuty sumienia.
Ale przede wszystkim to mnie nic nie nauczyło. W pewnym momencie takie jedzenie się skończyło. I nie było nic. Domyślam się, że też nie będziesz na takiej diecie cały czas 😉 No właśnie.
Jak to teraz wygląda
Teraz gdy wychodzę czy to na krótko czy na dłużej (na wakacjach) to zawsze planuję co spakuję do pudełka na wynos. Pudełka towarzyszyły nam w Porto i w parku rozrywki (swoją drogą fantastyczne miejsce) w Niemczech. No wszędzie.
To też dlatego, swoje najlepsze przepisy, które testuję od lat, zebrałam w ebooku i sama po niego sięgam, gdy czuję pustkę w głowie (no, co, też czasem mam, szczególnie po nieprzespanej nocy, bo najmłodszemu idą ząbki – kto mnie rozumie? :)).
Czasem biorę chociażby marchewkę z hummusem, czasem zdrowsze warzywne ciasto, a czasem pełne dwudaniowe pudełko. Dla siebie, Michała i trójki dzieci (jeśli wychodzimy wszyscy razem).
Wyjście, piknik, wycieczka. Jedzonko ze sobą 🙂
Lekcja na dziś
ZAWSZE MIEJ SWOJE JEDZONKO.
Zatem jeśli mogę Ci coś doradzić to właśnie TEN nawyk jest ważny i wszystkie postanowienia mogą upaść jeśli nie zadbasz o zabieranie jedzenia na wynos. Pakujesz do pudełek i w razie głodu zawsze masz je przy sobie 🙂 Jeśli nie wiesz jak zacząć to ja oczywiście będę Cię namawiać na mojego ebooka, bo tam zebrałam ponad 70 przepisów na szybkie i pyszne dania do lunchboksów, ale też zebrałam je w gotowe zestawy na okrągły miesiąc! I jeszcze dodałam fajny poradnik jak zacząć 🙂
Ale jeśli chcesz to chętnie też pokażę na blogu cały proces planowania. A może są też inne tematy około lunchboksowe, czy związane z dietą, które Cię ciekawią? Daj znać i jeszcze raz wszystkiego dobrego!