Bardzo chcieliśmy zawitać do miasta rowerów. Ciągniemy je ze sobą na bagażniku (rowery) i marzyliśmy aby zobaczyć, jak to jest jeździć po Kopenhadze.
Przyznaję, że Kopenhaga mnie trochę onieśmieliła. Wyobrażałam sobie, że będzie dużo rowerów, ale nie sądziłam, że tak to będzie wyglądać!
Vlog z Kopenhagi
We vlogu trochę widoków na Kopenhagę i jeszcze kilka ujęć z kempingu, gdzie zatrzymaliśmy się z naszym namiotem.
Dzień 12
Rano leje. Ale bardzo trzymamy się prognozy pogody, że od 10:00 ma być ładnie. Póki co ogarniamy śniadanie, namiot i powoli szykujemy się na wyjście. Ja szykuję jedzenie na wynos i czekamy na słońce 🙂 I jest, jest! Naprawdę robi się pięknie, mimo porannej ulewy.
Jedziemy na rowerach na stację kolejową, bo bardzo chcemy przejechać się pociągiem, głównie z powodu rowerów, a raczej tutejszego dostosowania pociągów pod rowery. I faktycznie wygląda to świetnie, są wagony rowerowe ze specjalnymi stojakami. Choć uprzedzę, górskie opony w rowerze synka ciężej było nam umieścić, tutaj większość rowerów ma takie klasyczne “cienkie” oponki, przynajmniej takie mamy wrażenie.
Dojeżdżamy do centrum, chwilę szukamy wyjścia i naszym oczom ukazują się rowerowe parkingi. W życiu nie widziałam tyle rowerów, naprawdę. Robi to na nas ogromne wrażenie. Potem ruszamy ścieżkami. Są tutaj sygnalizacje, pasy dla rowerów, choć wiele ścieżek biegnie ulicą. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie jakiś sielski obraz Kopenhagi, gdzie ścieżki są osobne i w ogóle ahh i ohh. A tymczasem tutaj na rowerze się zasuwa. Mało też widzimy dzieci, te zdecydowanie jadą z fotelikach lub rikszach. Ogólnie na tych rowerach każdy tu pędzi 🙂
Jedziemy w kierunku mostu Kalvebod Brygge (robi wrażenie, strasznie tu wieje, a młodzi Duńczycy skaczą na golasa do wody!), a potem kręcimy się aby zaliczyć jak najwięcej istotnych miejsc i poczuć trochę klimat tego miasta, aby w końcu dojechać do słynnego Nyhavn, czyli wodnego kanału z kolorowymi domkami, który pewnie zobaczycie na większości zdjęć z tego miasta, a który jest dość… niewielki 🙂
Ogólnie co jakiś czas parkujemy rowery, spinamy je i łazimy piechotą by potem znowu wsiąść i zwiedzać z pozycji dwóch kółek.
W końcu ruszamy w kierunku kempingu, mamy kilka kilometrów, chwilę się zastanawiamy czy jechać rowerami czy kolejką, ale po konsultacji z naszym dzieckiem (jednak musimy brać pod uwagę jego możliwość, a jest bardzo dzielny) ruszamy na rowerach. Dojeżdżamy po zmroku, zmęczeni, ale szczęśliwi. Na licznikach 22 km, Młodszy nawet nie zasnął w foteliku, więc jest dobrze! Dobranoc 🙂