Tym razem będzie o trasie rowerowej, krowach przed którymi uciekaliśmy i pięknej okolicy niewielkiego miasteczka Orneta.
Przeczytała gdzieś, że z Ornety w stronę Lidzbarka Warmińskiego jest trasa rowerowa śladem dawnej kolejki wąskotorowej. To fajny pretekst by się tam wybrać. (spoiler) Nie całkiem wyszło tak, jak zaplanowaliśmy.
Skoro czytasz ten wpis to mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej 🙂 Rozgość się, zajrzyj też do mojego sklepu, gdzie znajdziesz świetne Jadłospisy i ebooki kulinarne. Jadłospisy są w wersja fleksitariańskiej, wege i vegan, są też szybkie dania i fit ciasta. Dzięki moim ebookom zawsze będziesz mieć pomysł na posiłki, a przy okazji wspierasz moją pracę 🙂 Kupisz tutaj.
Dzień 2
Ruszyliśmy w stronę Ornety. Upewniliśmy się, że działa pole kempingowe, które upatrzyliśmy sobie w okolicy. Zanim jednak pojechaliśmy to okazało się, że mamy problem z kranem w kuchni! Zaczął przeciekać i kapało do szuflady ze sztućcami. Musisz wiedzieć, że choć kran wygląda dość prosto, to nie jest to taki zwykły kran z budowlanego, tylko kran z mikroprzekaźniekiem, który aktywuje działanie pompy wody i wtedy w kamperze leci woda. No tak czy inaczej mamy problem.
Zamówiliśmy kran z odbiorem w paczkomacie w Ornecie. Wysyłka szybka, więc wszystko zapowiadało, że to tylko krótki problem.
Dojechaliśmy późnym popołudniem, na polu było tylko dwóch rowerzystów z namiotami. Zrobiło się też dość chłodno, ale staraliśmy się mimo wszystko zjeść kolację na zewnątrz.
Na jutro mamy plan by zrobić sobie wycieczkę rowerową, a póki co udaje nam się odebrać kran z paczkomatu. Ale okazuje się, że… Jest uszkodzony. Serio mamy takiego pecha. No niemożliwe, a jednak!
Cały wieczór szukamy nowego, może stacjonarnie, może wrócić do Warszawy, może jechać w stronę Śląska? A może znowu zamówić do paczkomatu? Musimy mieć jednak pewność, że ktoś go ma i wyśle. Ale tyle co po drodze się na denerwowaliśmy to nasze. Bo kupujesz nowy kran i nie działa. Do końca masz wątpliwość, czy to kran czy coś robisz nie tak.
Także zasypiamy niepocieszeni, ale zamawiamy finalnie nowy egzemplarz. 200 zł zamrożone, ciekawe czy będzie działać.
Dzień 3
Zbieramy się rano (rano to znaczy blisko południa). Spakowani, sakwy pełne, Lunchboksy wypełnione po brzegi, dzieci podekscytowane wycieczkę rowerową. Mapa gotowa, więc można ruszać.
Trasa rowerowa jest różna, trochę jest ścieżki, w środku miasteczka zaglądamy na uliczkę z parasolkami i idziemy na lody. Tutaj rowery raczej prowadzimy, potem za wiaduktem ścieżka się urywa i chwilę jedziemy szosą aż wjeżdżamy na trasę dawnej kolejki wąskotorowej.
Początkowo fajnie, ale szybko robi się monotonnie. Dzieci robią się głodne, a przystanku nie widać. Może rozbijemy się na kocu? Po chwili okazuje się, że to był kiepski pomysł, bo widzimy na drodze krowy!
Matko, ja my się szybko zbieramy. Stresik jest. Oczywiście teraz możemy się śmiać, że to tylko krowy, ale wtedy do śmiechu nam nie było.
Kawałek dalej jest postój, bardzo fajny zresztą, gdzie robimy sobie odpoczynek. A potem postanawiamy zawrócić i jechać w stronę starego lotniska. Krowy sobie poszły, co nas cieszy!
Lotnisko jest bardzo fajną atrakcją dla chłopców, wieje, ale pas startowy jest idealny by się rozpędzić i bić rekordy prędkości.
Wracamy pod wieczór, na liczniku 35 km, ogrom wrażeń, policzki czerwone jak zimą i z przyjemnością chowany się do cieplutkiego kampera. Brrr to polskie lato.