Wczoraj wieczorem dotarliśmy do Francji. Jesteśmy dość blisko granicy, jeszcze przed granicą zatankowaliśmy, bo jednak w Niemczech diesel jest tańszy niż we Francji. Dzisiejszy dzień zapowiada się słodko!
Początkowo chciałam jechać na północ Niemiec, ale jednak uznaliśmy, że wolimy szybciej dotrzeć do Francji i mam nadzieję zdążyć na lawendę.
Wideo z wyjazdu
Nie dałam rady dodawać filmu dzień po dniu, ale za to jest czaderski vlog z kilku dni. Na filmie jest o naszym postoju w niemieckiem miasteczku (uroczym), a potem kolejne dni, gdy już dotarliśmy do Francji, czyli Gertwiller oraz Colmar, a następnie pewne urocze jezioro. Miłego oglądania!
Dzień 4 Gertwiller
Budzimy się we Francji, niewielki postój, na który dotarliśmy w nocy okazuje się całkiem sporym postojem z marketem i pralką (super zrobimy pranie). Ciekawe, że w nocy tak tego nie było widać. Jesteśmy w Gertwiller, miejscowości, która słynie z pysznych pierniczków. A to oznacza, że koniecznie musimy ich spróbować.
Jemy niespiesznie śniadanie. Niespiesznie, bo spaliśmy do późna, jednak trasa daje o sobie znać. Chłopcy bawią się w kamperze, pogoda jest idealna. Ciepło, ale nie gorąco. Tak, jak wspomniałam obok nas są automaty z pralkami, super sprawa, pierwszy raz takie widzę. Pranie kosztuje 4 euro, a suszenie 2 euro. Postanawiamy skorzystać, bo jednak trochę rzeczy przy tej naszej 5 osobowej rodzinie już się uzbierało. Poza tym jesteśmy ciekawi, jak to działa 😉
A okazuje się, że działa super. Mamy więc czyste, pachnąc (to opcja jest z proszkiem, więc nie trzeba własnego) pranie. Teraz pora ruszyć do miasteczka.
O czym zapomnieliśmy? Ano o sieście. Jest chwila po 12:00 i wszystko jest zamknięte, rozczarowanie dzieci jest ogromne. Chwile chodzimy po miasteczku, choć jest dość „przelotowe” i wracamy na obiad do kampera.
A po obiedzie znowu robimy próbę pod sklepy z pierniczkami. W Gertwiller dział kilka cukierni robiących pierniczki, najsłynniejsza to Fortwenger i Lips. Jest tutaj muzeum piernika i pałac piernika, są ozdoby, domki z rysunkami pierniczków, można umówić się na warsztaty, a przede wszystkim można kupić pierniczki alzackie, podobno najlepsze 🙂
Idziemy do Fortwenger i przepadamy. Chłopcy wybierają sobie pierniczki z lukrem w kształcie Minionków, są też klasyczne Manele, ale i księżniczki, jednorożce i cokolwiek sobie wymarzycie. Są ciasta piernikowe, ale też przyprawy do piernika (piękny zapach) i cała masa innych słodkości, którym trudno się oprzeć.
Kupujemy kilka pierników, są grube, pachnące i mięciutkie, ja wybieram kolorowe ciasteczka migdałowe ala makaroniki (ale tylko z kształtu, są jednak pyszne). Piernikowe ciasto z suszonymi owocami i czekoladą (obłędne) oraz kilka innych pyszności na prezenty 😉
Colmar
Wracamy do kampera, szybko serwis i ruszamy. Dziś chcemy dotrzeć do Colmar, to niedaleko, więc spróbujemy. Po niecałej godzinie jesteśmy w Colmar, polecany postój w marinie jest cały zajęty, przed nami wykręcają dwa kampery. Szybko szukam na liście innego postoju, trzeba sprawdzić, choć przed nami jadą inni chętni. Udaje się. Popołudniowa godzina nam sprzyja, jest miejsce na b. Szybko się zbieramy i ruszamy do miasteczka. Chcemy zobaczyć Petite Venice, ale też całe miasteczko.
Podoba nam się już od pierwszych kroków. Niesamowicie piękne budynki są w centrum, trochę niemieckie, trochę francuskie, szalenie mi się podobają. Samo Colmar tętni życiem, przechadzamy się w kierunku „małej Wenecji”, czyli tutejszego kanału. Po drodze jemy lody (bardzo dobre, niby napuszczane z automatu, ale jak kulkowe, zresztą miejsce ma odznakę Trip Advisor). Serio są pyszne. Mała Wenecja jest uroczym miejscem, choć przyznam, że wcale nie musieli nazywać tego „Wenecją”, to inna architektura, inny klimat, ale oczywiście pięknie.
Chodzimy po Colmar do zmroku, kręcąc się uliczkami, tymi mniej i bardziej uczęszczanymi.
Znajdujemy naleśniki dla chłopaków aby mieli siłe 😉 Widzę też dużo sklepów zabawkami w kształcie bociana. Przez chwilę czuję lekką zazdrość, że jak to tak, bocian jest polski! Ale jednak tu w Alzacji kochają bociany i po chwili aż nachodzi mnie myśl, że u nas takich sklepów nie ma. A tutaj maskotki bocianów wiszą nie tylko na witrynach, ale też w wielu samochodach. I ogólnie motyw bociana jest bardzo wyraźny.
W końcu ruszamy do kampera, chłopcy myją zęby, przebierają się w piżamy, wskakują do fotelików i ruszamy. Trasa przed nami niby niedługa, ale jak się za chwile okaże kręta i ciemna. Jedziemy w góry! Po drodze trafiamy jeszcze na fajerwerki. Święto Francji. Stajemy na poboczu i podziwiamy. Trochę po północy docieramy na miejsce… ale o tym w kolejnym pamiętnikowym wpisie.