Banon. Niepozorne małe miasteczko, które nas zauroczyło. Mieliśmy tutaj być na krótko, przelotem, a ja już wiem, że zostaliśmy dłużej.
Poranek. Upalnie. Jest godzina 8:00, a termometr już pokazuje 30C, zaczynają się upalne dni. Idę na pole lawendy, nie mogę si powstrzymać. Wokół słychać bzyczenie pszczół, zza gór już wstało słońce i świeci mocno, wszędzie pachnie lawendą. Jest pięknie.
Robimy śniadanie i wspinamy się do miasteczka. Banon jest niewielkie. Zawsze gdy wybieramy jakieś miejsce staram się przeczytać jak najwięcej. Okazuje się, że tutaj produkowany jest ser Banon, musimy koniecznie go spróbować.
Idziemy póki co w kierunku… cukierni. Kupujemy bagietki i słodkości, dla mnie beza. Ohhh jaka ona pyszna, póki co najlepsza. Z orzeszkami piniowymi, krucha, w środku ciągnąca. Idealna.
Wspinamy się w górę do części z starą wioską, zaraz za średniowieczną bramą zaczynają się wąskie, brukowane uliczki. Na górze jest górny kościół (L’Eglise Haute). Warto się wspiąć dla widoków!
Ten ostatni fragment już bez wózka.
A potem idziemy na dół, do lokalnego sklepiku, gdzie wybieramy ser Banon. Jest to ser kozi, krótko dojrzewający, który na koniec zamaczany jest w alkoholu i zawijany w liście kasztanowca. Dość wyrazisty w smaku, produkowany właśnie tu w okolicy, więc trzeba spróbować. Oczywiście ma kilka stopni twardości, więc bierzemy 3 aby porównać.
Colorado Provencal
A potem wracamy na obiad i tak jest siesta, więc wiele nie zdziałamy.
Postanawiamy zostać tu kolejną noc, ale aby tak nie siedzieć to ruszamy połazić po tutejszym parku Coloroado Provencal a Rustrel. Bo Prowansja to nie tylko lawenda, ale i ochra. To skała o pięknej pomarańczowej barwie.
Dojeżdżamy dość szybko, budzimy chłopców, którzy ucięli sobie drzemkę i przekonujemy ich, że warto. Chłopcy lubią chodzić, zdobywać, więc nawet nie protestują aż tak bardzo i po chwili ruszamy w stronę szlaku. Są dwie trasy do wyboru, krótsza niebieska (trochę ponad 2 km) i dłuższa pomarańczowa. Ta dłuższa wymaga sportowego obuwia, nie wiemy jak najmłodszy w chuście, więc wybieramy krótszą. Jest idealna.
Początkowo idziemy przez las, a potem wyłaniają się czerwone skały, piasek w kolorze tak intensywny, że aż trudno uwierzyć, że to stworzyła natura. Jest pięknie. Jesteśmy wszyscy zachwyceni.
Chwilę tłumaczymy chłopcom, że nie każdy przestrzega zasad i to, że inni weszli na szczyt jakiejś skały to nie znaczy, że my musimy, ale chyba rozumieją. Naprawdę piękne zdjęcia można uchwycić ze szlaku. A przede wszystkim napatrzeć się. W takich miejscach warto zatrzymać się i pogapić. Przez chwilę, bez aparatu.
Wracamy po ponad 2 godzinach do kampera, cali brudni 😉 Robimy prysznic, a potem odjeżdżamy ostatni z parkingu 🙂 I wracamy na noc do Banon.