Do Triestu zaglądamy na chwilę, w drodze. Tu jemy obiad, tu delektujemy się pierwszymi chwilami w Italii. Tak bliskiej Chorwacji i tak zupełnie innej. Uwielbiam Włochy!
Wjeżdżamy do miasta i już czuję inny klimat. Wokół pełno skuterów, po prostu zatrzęsienie. Jedzie pani w średnim wieku z torebką przerzuconą przez ramię, pan z wąsem, dziewczyna w letniej sukience, dostawca pizzy i chłopak w samych slipach i nonszalancko zarzuconej koszuli. Jest pewien chaos, a jednocześnie ten włoski klimat, który poznałam kilka lat temu.
Idziemy do jednej z tutejszych knajpek i zamawiamy makarony. Gnocchi, spaghetti i tagliatelle. Przepyszne. I to ze szprotami i to z małżami. Z krewetkami jest trochę mocne, ale dzieci wybierają same gnocchi.
Pomijamy Katedrę San Giusto, ale idziemy w stronę Czerwonego Mostu mijając tutejszy ratusz oraz… lody (którym ulegamy bez większej namowy).
Jesteśmy tu tylko kilka godzin, ale wystarczająco by poczuć tę cudowną włoskość 😉