130 przepisów do naszej książki “Mała wielka uczta”. Zrobione od zera. Niemożliwe? A jednak! Już Wam to wspominałam, nie wiedziałam do końca na co się porywam. Było chwilami trudno, ale może dlatego, że lubię to co robię, bawiłam się przy tym świetnie. Dzisiaj trochę tak od drugiej strony, od tej, której nie widać w książce.
Moje dwuletnie dziecko woła mnie do kuchni. Idę. Na stole stoją rozstawione foremki na małe śniadaniowe bułeczki. Na krześle, na wysokości rączek dziecięcych stoi miska. Pokazuje mi na foremki, na miskę i krzyczy “mamo”! Już wiem, mamy robić razem bułki! Wyciągam mąkę z szafki, podaję odmierzoną wodę w kubku, bakalie, łyżkę do zamieszania. Jest wielka radość i duma. Że sam, że jak mama 🙂
Czemu o tym piszę? Bo to nie wzięło się znikąd, te 130 przepisów do książki robiłam w dużej mierze w obecności moich dzieci. Pracę, którą kocham starałam się wiele razy przemienić w zabawę. Dawałam miskę i malutki wałek, dzieliłam ciasto drożdżowe na pół i wspólnie zagniataliśmy ciasto na chałkę.
To spore wyzwanie wpuścić dzieci do kuchni, ale też wielka satysfakcja i fajna zabawa. No i nauka. Wytłumaczyć, czego nie wolno a co można, czuwać czy przesypywane fasolki nie zmieniają lokalizacji a potem sprzątać dodatkowe łyżki mąki z podłogi. Ale było warto. Przede wszystkim dlatego, że razem 🙂
130 przepisów to naprawdę wiele. Gdy otrzymaliśmy propozycję od wydawnictwa Muza odnośnie naszej książki to mogliśmy wykorzystać przepisy z bloga. W końcu jest ich około 2 tysięcy. Jednak bardzo chciałam wszystkie przepisy, wszystkie zdjęcia zrobić specjalnie do książki. Dać coś więcej. Oczywiście w naszej książce “Mała wielka uczta” znajdziecie przepisy, bez których nie wyobrażam sobie tej książki, jak cytryniak taty, moja chałka czy murzynek, który rozkocha każdego. Ale za każdym razem, każdy przepis, każde zdjęcie robiłam na nowo. Nawet te znane przepisy chciałam pokazać w nowej odsłonie, pokazać, że zawsze można coś zmienić. A poza tymi klasykami pozostałe to całkiem nowe dania.
Wymyślałam takie, które jestem pewna, że Wam się spodobają. Bazowałam na naszym doświadczeniu związanym z ponad pięcioma latami w blogosferze. Czasem powtarzałam jedno danie kilkukrotnie, ważyłam, sprawdzałam, robiłam plebiscyty na najlepsze danie dnia. Chciałam by do książki trafiły najlepsze. Przygotowałam sycące obiady, smaczne desery, świetne przekąski i chleby dla każdego. Chciałam by każdy znalazł tu danie dla siebie.
Chciałam by tych przepisów było dużo. I za każdym przepisem stoi mała historia.
Już kiedyś porwałam się na coś podobnego.
Jest rok 2011. Planujemy naszą podróż dookoła Europy. Wiem, że nie zawsze będę mogła gotować czy mieć dostęp do internetu, dlatego od zimy przygotowuję przepisy na “zaś”. Mam swój wielki notes i w nim spisuję klasyki z krajów, które odwiedzimy. Krok po kroku, danie po daniu przygotowuję wybrane potrawy. W podróż wyruszamy z przenośnym dyskiem a na nim 70 gotowych przepisów, przepisów, które publikuję niemal każdego dnia podczas naszej podróży poza relacjami z danych miejsc.
I myślałam, że tego nie powtórzę, że to szaleństwo, że nierealne.
A jednak powtórzyłam. Z mężem, na którego mogę liczyć, z dziećmi, które wciągam do tej naszej małej, szalonej kuchni 🙂
I tak to niemożliwe stało się realne. Książka jest w drukarni, ja czekam na gotową 🙂 Książkę w przedsprzedaży kupicie tutaj: http://www.empik.com/ksiazki-mala-wielka-uczta. Nna hasło uczta2014 jest 20% rabatu dla Was ♥
Tym wpisem chcę Was też trochę zmotywować, pokazać, że niemożliwe staje się możliwe jeśli tylko bardzo się czegoś pragnie. Zgodzicie się ze mną?
Jakie u Was są rzecze, które zrobiliście a wydawały się sporym wyzwaniem?