“No widzisz, przyzwyczaiłaś do tego noszenia”. “Nosiłaś tyle i teraz nie umie inaczej”. Nie karm ciągle, bo przyzwyczaisz. Nie układaj tak do snu, bo nie odzwyczaisz. Znacie takie rady? Na pewno! Ale tak naprawdę to przyzwyczaić do czego? Do tulenia? Do miłości? To ja chcę do tego przyzwyczajać. Chcę nosić, tulić, karmić, przytulać i mówić “kocham Cię”. Chcę być obok i przyzwyczajać, że mama lub tata po prostu są.
Patrzę na swoje dzieci i myślę, że za kilka lat pewnie nie będą chciały być ciągle z mamą czy tatą. Będą mieć kolegów, znajomych, nowe tematy i z każdym rokiem będą bardziej samodzielne. To szybko mija. Stąd też chcę tulić, kochać i być blisko. Chcę je przyzwyczaić, że to normalne.
Czasem, gdy słyszę “widzisz nosiłaś w chuście to przyzwyczaiłaś i teraz inaczej nie umie”, myślę sobie: “rany, faktycznie, przyzwyczaiłam, mam przerąbane”. Ale po chwili mam zupełnie inną myśl: “przecież nie noszę bez powodu. Moje dziecko mnie potrzebuje. Potrzebuje ciepła, miłości i ja mu to daję. A dodatkowo noszenie dało mi chwilę dla siebie”.
Bo to co rodzic może dać dziecku poza zaspokojeniem głodu, pragnienia czy potrzeb fizjologicznych to właśnie ta bliskość i poczucie bezpieczeństwa.
Gdy maluchy marudzą, trzymają rączki do góry czy płaczą to nie dlatego, że robią na złość, po prostu potrzebują nas. Dziecko nie przyjdzie i nie powie: “hej mamo chcę się przytulić” ono mówi to na swój sposób. Może starsze dziecko tak powie, ale też musi być przyzwyczajone, że można w każdej chwili się przytulić. Że to normalne.
Bliskość to budowanie pewności siebie, chcę by moje dzieci w przyszłości czuły, że mogą na mnie liczyć, zawsze mogą przyjść podzielić się radościami lub wypłakać w maminą spódnicę. Wierzę, że ta bliskość zaprocentuje za kilka i kilkanaście lat. Wierzę w to, że dzieci, które dostają dużo bliskości są po prostu bardziej pewne siebie. Że mają potem, jako dorośli, siłę by działać i mają też umiejętność dawania uczuć innym.
A kiedy słyszę “Dziecko się przyzwyczai“. To myślę: “i… bardzo dobrze”. Chcę by było przyzwyczajone do bliskości i bezpieczeństwa. Chcę być blisko dziecka. Nie jestem zwolennikiem zasypiania w płaczu, gdy dziecko mnie wzywa. Nie odpycham, gdy ładuje się na kolana. Nie odwracam się, gdy biegnie przytulić się na pożegnanie. A jednocześnie nie robię nic wyjątkowego.
To nie jest tak, że mam ciągle siłę. Czasem mam dość noszenia, stękania i marudzenia. Mam ochotę władować się sama pod kołdrę, bo jestem zmęczona. Ale wiecie co? W efekcie prócz mnie pod kołdrą ląduje cała załoga 🙂 Kiedyś też miewałam gorsze dni, bywałam zmęczona i to całkiem normalne, że tak jest. Ale byłoby mi strasznie przykro, gdyby moje dzieci nie chciały być blisko mnie. A teraz, gdy bywa mi smutno, mój dwuletni synek podchodzi do mnie i mnie głaszcze. Tak po prostu. Bo to całkowicie normalne dla niego.
I tak sobie myślę, czy to aż takie wymagając być blisko dziecka?
Czy naprawdę to tak dużo poświęcić każdego wieczoru kilkanaście minut by zasnęło obok bez płaczu? Po prostu czując obecność mamy lub taty?
Czy naprawdę to tak dużo przykucnąć obok i przytulić, wytłumaczyć zamiast krzyczeć, czy co gorsza dać klapsa bo nic nie trafia?
Czy naprawdę tak trudno wziąć na ręce, gdy płacze lub wyciąga rączki zamiast zostawiać by się wypłakało?
Czy naprawdę tak trudno pogłaskać i pocieszyć zamiast nabijać się “taki duży i beczy”?
Kurcze, to nie jest trudne. To są dzieci. A gdy nie wiem co dokładnie zrobić to myślę, jak ja bym chciała być potraktowana w takiej sytuacji. Zawsze mi to ułatwia 🙂
Rozmawiam zamiast krzyczeć, tulę zamiast zostawiać, pocieszam zamiast wyśmiewać. Jestem blisko.
Ot to takie przemyślenia z ostatnich dni ♥