Wczoraj nie wszystko poszło nam zgodnie z planem. Mieliśmy wieczorem (no dobra w nocy) dojechać do Włoch, ale w efekcie noc spędziliśmy jeszcze w Austrii. Ale już wieczór był niezapomniany!
Tak naprawdę powinnam zacząć od wczorajszego wieczoru. Czy ja ostatnio nie wspominałam, że teraz z dziećmi podróż jest jakaś łatwiejsza? No i to prawda, ale to przecież nadal dzieci. Jedno się wybudza i żali, że mu niewygodnie. Wszyscy są też trochę zmęczeni, zjeżdżamy na postój by zrobić przerwę, ale okazuje się, że wokół stoi dużo kamperów. A skoro tak, to może i my tu zostaniemy? I zostajemy.
Przypomnę, że w podróży, szczególnie z dziećmi, dbam o to by mieć zawsze ze sobą wodę, ale też jedzenie. Chętnie próbujemy lokalnych smaków, ale jednocześnie zawsze że sobą mamy Lunchboksy aby nie musieć się martwić, że dopadnie nas głód. Super przepisy są w moich ebookach z daniami na wynos, kupisz tutaj. Zyskujesz świetne przepisy od dietetyczki, ale też wspierasz moją pracę, a ja mogę dawać więcej fajnych relacji 🙂
Dzień 2
Budzę się wyspana niesamowicie, bo dzieci spały aż do 8:00. Kto ma dzieci to wie o co chodzi, kto nie ma, to szybko wyjaśnię, że taka godzina to niemal święto! Na, to jest święto, bo ogólnie nie używamy budzików, wszak dzieci zawsze zadbają o pobudkę, a tu taka niespodzianka 🙂
Ruszamy po śniadaniu, normalnie w kamperze odchodzą piski radości gdy mijamy granicę z Włochami 🙂 i żeby było jasne, my cieszymy się równie głośno co dzieci hahaha.
Dojeżdżamy do Valvasone, mamy tam sprawdzoną miejscówkę gdzie można zrobić serwis kampera, czyli napełnić czystą wodą, spuścić wodę szarą (mydliny) i opróżnić WC.
Tutaj jemy ugotowane na szybko spaghetti ( w końcu już jesteśmy we Włoszech!). Dzieci mogą wybiegać się na placu zabaw.
Ja wiem, że niektórym może się wydawać, że nasza podróż nie jest zbyt szybka, ale po pierwsze kamperem jedzie się wolniej, a po drugie dzieci muszą mieć jakieś przerwy na wybieganie.
Teraz kierujemy się na Wenecję. Tak naprawdę to przez nią to wszystko się zaczęło 🙂 teściowie nigdy nie byli we Włoszech i bardzo chcemy pokazać im Wenecję, zresztą sami również wracamy tu z przyjemnością!
Docieramy na wybrany postój, mamy taki ze sprawdzonymi opiniami. Celowo nie ten przy samym wjeździe do miasta, bo podobno tam zdarzają się kradzieże. Ten który wybraliśmy jest w Mestre, tak naprawdę przystanek od Wenecji. Parkujemy. Szczerze mówiąc, jak na niedzielę wieczorem to jest bardzo tłoczno! Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc. I ruszamy.
Okazuje się, że z tego “kempingu” musimy pokonać ok. 1 km piechotą do tramwaju lub autobusu. Okolica jest taka trochę portowa, nie wygląda to zachęcająco biorąc pod uwagę fakt, że będziemy wracać późnym wieczorem. Ale ryzykujemy, bo bardzo już chcemy dotrzeć do tej Wenecji.
Tramwajem dojeżdżamy w kilka chwil, w porównaniu do tego, jak bywaliśmy z airbnb i nocowaliśmy znacznie dalej to mogę powiedzieć, że jest super blisko. I jest, ten widok, ten klimat. Zawsze te pierwsze wejście na most, widok na Canal Grande to niezapomniane chwile.
Zresztą polecam zobaczyć Wenecję wieczorem, ma inny klimat, wszystko jest bardziej tajemnicze 🙂 my idziemy na pizzę do ręki, która oczywiście jest pyszna. Nawet w tak turystycznym miejscu chyba trudno popsuć pizzę 🙂 idealna.
Idziemy w kierunku Rialto, po drodze mijamy stragany z owocami i maskami, w końcu dajemy się skusić i kupujemy lody. Choć pierwszy raz we Włoszech nie powalają mnie na kolana. Ale nadal są bardzo dobre.
Chodzimy jeszcze trochę, ale czas wracać. Jest już prawie 22:00 i choć dzieci spały za dnia to jednak normalnie nie chodzą spać o tej godzinie. Wsiadamy w tramwaj, to tylko jeden przystanek, ale potem mamy jeszcze kilometr spaceru.
Faktycznie okolica nie jest super, ale jest jasno i cudownie kumkają żaby, no naprawdę głośno! Nasze obawy okazały się bezpodstawne, bo dzieci bez problemu mimo późnej godziny pokonują ten ostatni dystans. A potem po wieczornej toalecie zasypiają w kilka sekund 🙂 My mamy jeszcze z godzinę siedzenia na dworze z gorącą herbatą, jest 22C. Jest super!