Będąc w Oslo mogliśmy przejechać się Teslą S – elektryczną, luksusową, sportową limuzyną, którą wożą się największe światowe gwiazdy. W Oslo widok samochodu elektrycznego na ulicy to norma, a najwięcej spośród nich jest właśnie Tesli S, która w najmocniejszej wersji przyspiesza do setki w nieco ponad 3 sekundy.
Nic dziwnego, bo chociaż Tesla kosztuje od ok. 50 do 100 tys. euro, to akurat w Norwegii, gdzie może i pensje są wysokie, ale i życie kosztuje fortunę, posiadacze samochodów elektrycznych otrzymują na zachętę wiele wymiernych korzyści. Nie płacą za prąd, więc jeżdżą za darmo, a w dodatku mogą do woli korzystać z buspasów w miastach. Akurat to drugie budzi spore kontrowersje, bo szybko okazało się, że na ekologicznym podejściu ucierpiały wypełnione pasażerami miejskie autobusy, zmuszone do codziennego stania w porannych korkach za rządkiem elektrycznych Tesli, BMW i3 oraz innych Nissanów Leafów.
Ma się wrażenie, że w Oslo taka Tesla, która w Warszawie budzi sensację większą niż Ferrari, tutaj wszystkim spowszedniała. Każdy kto chce się przejechać, może umówić się u dilera na jazdę testową – wystarczy tylko odpowiednio wcześniej zarezerwować wolny termin. No to skoro tak, to się umówiliśmy.
Pod salonem czeka już Tesla S w najmocniejszej wersji P85D. To ta, która ma ponad 500 koni mechanicznych, a do stu kilometrów na godzinę rozpędza się w 3,1 sekundy. Fajnie, chociaż dla nas i tak by wystarczyła wersja podstawowa, bo to coś zupełnie nowego. Na kierowcę oddelegowany zostaję ja (Michał), znajomi siadają z tyłu (trochę potem narzekają, że ciasno), a Paulina zostaje z dzieciakami podziwiać inne zaparkowane cuda (nie mamy fotelików dziecięcych, a bez fotelików nie jeździmy).
A jak wrażenia? Nie będę udawać, że jesteśmy blogiem motoryzacyjnym, ani że się znam na temacie. Dlatego napiszę krótko: cisza! Niesamowita cisza, słychać tylko szum opon, a gdy wciśnie się pedał gazu, wszystkich wciska w fotel. I dalej cisza. Jako, że jest to silnik elektryczny, nie ma zmiany biegów, nie ma dźwięku, nic. Wyobraźcie sobie Meleksa, który rozpędza się do 250 km na godzinę. No właśnie, trudno to sobie wyobrazić.
W przypadku Tesli dochodzi jeszcze jedna rzecz: baterie są umieszczone w podłodze, środek ciężkości jest nisko, więc auto jest dosłownie przyklejone do ziemi. Jadąc po rondzie czuje się jak w gokarcie, a to jest przecież prawie 5-metrowa rodzinna limuzyna.
PS Ten tablet służący za centrum obsługi samochodu, który widać na jednym ze zdjęć, ma aż 17 cali. Znajomy na Facebooku napisał, że już wie po co tyle baterii w tym samochodzie 🙂