Szukaj
Generic filters

Historia mojej książki

Historia mojej książki

Dzisiaj ruszyła przedsprzedaż mojej pierwszej książki, książki kulinarnej będącej esencją tych pięciu lat z moim blogiem Kotlet.TV. Wszystko zaczyna być takie realne. Na empik.com wisi okładka “Małej wielkiej uczty”, uśmiecha się z niej dziewczyna a ja patrzę i myślę “rany, to ja!”, a to zdjęcie jest przecież z naszej kuchni. I choć książka dopiero trafi do drukarni, to czuję, jak krok po kroku spełniają się marzenia.

Dzisiaj o tym, że warto marzyć i spełniać swoje marzenia. O tym, jak książka przyszła do mnie sama i jak powstawała. Bo czasem warto poczekać na tę właściwą chwilę.

Pracowałam kilka lat z wydawnictwie, wiedziałam, jak powstają magazyny, gazety, wiedziałam jaki jest proces produkcyjny. Siedziałam nie raz i nie dwa po nocach nad korektą, korygowałam szpigle, mazałam po wydrukach. Poprawiałam innych autorów. Czy wtedy myślałam o książce? Nie. Jeszcze nie.

Potem powstał nasz blog Kotlet.TV. Gotowałam, uczyłam się, dzieliłam przepisami, nagrywałam, fotografowałam i cały czas szlifowałam swoją wiedzę. To było (i jest) to co kocham. Często jakiś dziennikarz pytał “co dalej pani Paulino? restauracja? a może książka?“. Wiedziałam, że na restaurację się nie porwę, bo prócz gotowania to cała masa biurokracji. No i musiałabym się sklonować. Książka? Tak, może kiedyś, ale jak trafimy na fajnego partnera do współpracy. Dobre wydawnictwo, które nas poprowadzi i podpowie co i jak. Czy szukaliśmy? Nie. Było wiele propozycji, ale nie iskrzyło między nami. Dopiero rok temu, w pewien listopadowy dzień zadecydował jeden uśmiech. Wydawnictwo MUZA i my. Jakoś zaiskrzyło. Wspólny pomysł, piękna forma, wzajemne zaufanie.

Czy wiedziałam na co się porywam? Nie do końca 🙂 Haha tak, mówię to szczerze.

Chciałam by w książce znalazły się nowe przepisy, by była uzupełnieniem bloga. By ktoś kto stale nas odwiedza, znalazł tam nowe receptury, a ktoś kto nas nie zna, a kupi książkę mógł znaleźć coś nowego na stronie. Wybrałam kilka przepisów bez których trudno mi było wyobrazić naszą książkę. Murzynka, od którego wszystko się zaczęło, cytryniaka taty, który gości zawsze na święta czy pyszną chałkę, która ledwo mieści się w piekarniku. A potem wymyślałam kolejne przepisy. Małe, wielkie, obiady, desery i chleby. Coś dla każdego.

Ale książka to nie tylko przepisy. Chciałam by była to książka z kawałkiem naszej historii, którą chcę Wam opowiedzieć. Coś dodatkowego. Byście mogli poczuć zapach cynamonu z kuchni mojej babci oraz smak paelli jedzonej w Gironie. Bo każde danie to jakaś historia.

Była zima. Miałam trzy miesiące do porodu i pięć miesięcy do terminu oddania materiałów. Przede mną było ponad 120 przepisów do książki. Mogłam skorzystać z profesjonalnego fotografa i kucharza. Ja dostarczałabym wtedy tylko receptury. Ale chciałam, by to były moje fotografie, moje słowa, moje danie. By móc na koniec dodać szczyptę tymianku i Wam o tym napisać, by dać gdzieś uwagę, że lepsze są suszone śliwki niż te wędzone.

Czy wiedziałam na co się porywam? Nadal nie do końca 🙂

Z jednym maluchem, takim ledwo co chodzącym, a drugim w brzuchu stałam niekiedy kilkanaście godzin w kuchni i gotowałam. Bywało, że przypalałam, a ciasto wychodziło z zakalcem. Robiłam je wtedy jeszcze wiele razy, za każdym razem zmieniając proporcje, aż wyszło takie, jak trzeba.

Tak ugotowałam wszystkie ponad 120 przepisów na nowo, nawet te “starsze” są w nowej odsłonie. Każde danie sfotografowałam. I każde zjedliśmy ze smakiem. No cóż było tego sporo… a Michał jest przez to na diecie 🙂 Haha. Czasem jechaliśmy do znajomych czy rodziny z sześcioma ciastami. Robiłam wtedy plebiscyt słodkości i głosowanie co jest najlepsze. Te najlepsze trafiły do książki.

Przyszedł kwiecień. Miałam zaplanowane, że przed porodem zrobię połowę przepisów. Jeszcze dzień wcześniej dopiekałam ciasto. Skończyłam. Mogę rodzić… i tak też się stało 🙂 Kolejnych kilka tygodni było trochę spokojniejsze, bo najważniejsze były dzieci. Ale powoli wracałam do kuchni. Z maluchem na brzuchu, tym razem w chuście, znów stałam przy stole.

Starałam się jednocześnie przygotowywać także przepisy na Kotlet.TV. W pewnym momencie miałam spory zapas przepisów do publikacji na stronie, czułam, że mogę w pełni poświęcić się książce. I wtedy padł dysk. Wszystkie 70 przepisów przepadło, w tym 10 z książki. Pozostałe książkowe były (na szczęście) bezpieczne. Ale tych na stronę nie odzyskałam. Wtedy miałam kryzys. Czytałam komentarze: gdzie przepis, tylko jeden, dwa w tygodniu. A ja po prostu nie wiedziałam co robić. Po prostu zamykałam się w kuchni i gotowałam. Tam było mi dobrze 🙂

I przyszedł czerwiec. Trochę podróżowaliśmy, musiałam znaleźć odrobinę siły 🙂 Oddałam wszystko w terminie. A w lipcu wchodziłam tylko do kuchni by… zrobić kanapki 🙂 Odpoczywałam 🙂

Ale to była chwila. Dzisiaj znowu piekę bezy, szaleję z gryczanymi babeczkami, które uwielbia moje dziecko a zaraz będę gotować zupki dla młodszej latorośli. Pisząc to znowu przypomniałam sobie, że nie nastawiłam bułek na jutro 🙂 Teraz to redakcja w wydawnictwie nanosi ostatnie poprawki, a książka niebawem trafi do drukarni. Wystarczy czekać.

I ja już nie mogę się na nią doczekać. To mały wielki kawałek naszej historii. Nasza “Mała wielka uczta”.

Dziękuję, że pomagacie mi realizować marzenia, że jesteście, że czytacie, że gotujecie. Warto spełniać marzenia, warto dbać o własną historię i ja samych pięknych historii Wam życzę 🙂 Buziak. Paulina

PS: Wpis na kotlet.tv o przedsprzedaży książki

Gotowe ciasta, babki, serniki pakowałam w rozkładany kosz i jechaliśmy do znajomych lub rodziny na małą wielką ucztę.
Gotowe ciasta, babki, serniki pakowałam w rozkładany kosz i jechaliśmy do znajomych lub rodziny na małą wielką ucztę. Na miejscu był plebiscyt słodkości i innych dań.
Każdy mógł wybrać danie, które uważa za najlepsze, a ja robiłam ukradkowe zdjęcia. Tak, brzoskwiniowiec będzie w książce, on najszybciej zniknął ze stołu.
Każdy mógł wybrać danie, które uważa za najlepsze, a ja robiłam ukradkowe zdjęcia. Tak, brzoskwiniowiec będzie w książce, on najszybciej zniknął ze stołu.
A to jedno z moich ulubionych zdjęć. Pokazuje taki nasz codzienny, mega rodzinny chaos :) Mały ktoś podjada niesfotografowaną (!) bułkę, ja robię zdjęcia
A to jedno z moich ulubionych zdjęć. Pokazuje taki nasz codzienny, mega rodzinny chaos 🙂 Mały ktoś podjada niesfotografowaną (!) bułkę, ja robię zdjęcia
To był też czas wspólnych zabaw przy stole, wspólnego lepienia (hahaha) bułek :D
To był też czas wspólnych zabaw przy stole, wspólnego lepienia (hahaha) bułek 😀
I zabierania eksponatów :)
I zabierania eksponatów 🙂
Tak czy tak to kawałek naszej małej wielkiej historii. Historii mojej książki :)
Tak czy tak to kawałek naszej małej wielkiej historii. Historii mojej książki 🙂
A wiecie jak powstało to zdjęcie? :) po prostu częstowałam zupą dziecko :) ot i cała tajemnica :)
A wiecie jak powstało to zdjęcie? 🙂 po prostu częstowałam zupą dziecko 🙂 ot i cała tajemnica 🙂
Historia mojej książki
Historia mojej książki a tutaj kawałek naszej książki. Chałka!
A to okładka :)
A to okładka 🙂
  • Korzystasz z moich wpisów? Zobacz moje przewodniki i poradniki albo postaw kawkę. Będzie mi bardzo miło!

    Postaw mi kawę na buycoffee.to