Szukaj
Generic filters

O miłości do tego, co analogowe

Moja maszyna do pisania

Ostatnio furorę w Internecie zrobił artykuł podsumowujący 30 symptomów tego, że masz już 30 lat na karku. Trzeba będzie o nim napisać, ale już teraz zdradzę, że jednym z symptomów miało być to, że każdy 11-latek lepiej poradzi sobie ze smartfonem niż Ty. I to nas ratuje, bo zarówno ja, jak i Paulina bardzo dobrze radzimy sobie z nowymi technologiami, po części z pasji, a po części z konieczności, bo takie już blogera życie. Tyle, że w tym szaleństwie i pogoni za technologią pojawia się w pewnym momencie tęsknota za analogiem, czymś co nie będzie cyfrowe. Dlatego w ostatnim czasie zgromadziłem trochę analogowych przedmiotów i już wiem, jak ma się teoria do praktyki. No właśnie, jak to jest?

Zaczęło się już kilka lat temu, gdy naszła mnie myśl, aby zobaczyć jak to jest pisać na maszynie do pisania. Tak się złożyło, że przez pierwszą połowę życia pisałem ręcznie, a drugą połowę życia pisałem już na komputerze (i od tamtego czasu mój charakter pisma podupadł). Tak swoją drogą do tej pory pamiętam, gdy którejś zimy poszedłem na giełdę komputerową w Warszawie (była tam, gdzie teraz stoi prestiżowy hotel The Westin Warsaw, ten sam w którego kuchni szykujemy czasem słodkości na Kotlet.TV z zaprzyjaźnionym cukiernikiem Adamem Jakubowskim), aby kupić tam jakiś toporny program do nauki pisania na klawiaturze. Nauka była bolesna, ale się opłaciła, bo już po kiku tygodniach pisałem całkiem sprawnie, a po kilku miesiącach miałem tempo maszynistki z 30-letnim stażem pracy. To chyba oprócz pływania i jazdy na rowerze jedna z najcenniejszych umiejęntości jakie powinien nabyć każdy człowiek.

No dobrze, maszyna do pisania. Otóż kupiłem, dużo naszukałem się takiej która nie będzie ozdobą mieszkania, a faktycznie będzie dało się na niej pisać, bo ma polskie znaki. Potem oddałem ją do odrestaurowania (znalazłem starszego pana, który robił to chyba przez całe życie, a swój warsztat miał w piwnicy bloku na warszawskim Ursynowie). I chyba ani razu nie użyłem do napisania czegokolwiek dłuższego.

Moja maszyna do pisania
Moja maszyna do pisania

Dlaczego? Jakie to niewygodne! A jaka głośna, obudziłaby każdego w promieniu kilometra. Więc maszyna stoi w pokrowcu i służy mi w takich sytuacjach jak teraz, gdy trzeba przygotować efektowne zdjęcie na bloga.

Zupełnie inna sytuacja była z analogowymi zdjęciami. Gdy poznałem Paulinę wieki temu, cyfrówek nikt jeszcze nie miał, więc wszystkie nasze zdjęcia z tego okresu są na negatywach (takich tanich kolorowych Kodakach Gold, kto je pamięta?). Potem nawet jak już mieliśmy pierwszą cyfrówkę to i tak bawiłem się w czarno-białe zdjęcia, więc zdążyłem tego zasmakować zanim wszyscy o tym zapomnieli. Wróciłem do tematu jakiś czas temu, tylko lepiej uzbrojony. Kupiliśmy skaner na zdjęcia i zacząłem skanować archiwalne fotki, nie tylko nasze, ale też naszych rodziców. Odkurzyłem też moją analogową lustrzankę Pentaksa (ba, nawet dokupiłem drugą, każda z nich ma plus minus tyle lat co ja), zaopatrzyłem się w czarno-białe filmy (wciąż w produkcji!) i zacząłem ganiać znajomych, robiąc im klimatyczne zdjęcia.

Mój Pentax ME Super
Mój Pentax ME Super

Wreszcie ukoronowaniem tego szaleństwa był zakup aparatu Fuji Instax mini 7s, czyli takiego nowoczesnego Polaroida, który robi zdjęcia rozmiarów karty kredytowej.

Polaroidowy Fuji Instax mini 7s
Polaroidowy Fuji Instax mini 7s

Wnioski? Kilka.

Jeszcze na początku zeszłej dekady wszyscy pstrykaliśmy tak straszne zdjęcia, że aż głowa boli. Pierwsze lepsze zdjęcie z dzisiejszego telefonu komórkowego przebija te przepalone fleszem twarze ze starych analogowych małpek (koniecznie przy wigilijnym stole!). Straszne, ale jednocześnie ich wartość sentymentalna nie do przecenienia.

Mam też obserwację, że jak robię zdjęcie analogowym aparatem to każdy chce zobaczyć podgląd fotki na ekraniku (którego nie ma). Jak robię zdjęcie Fuji (które wypluwa fotkę od razu, na miejscu, niczym Polaroid), to co druga osoba pyta, czy to zdjęcie ląduje też online na Instagramie.

A jak w ogóle korzystało się z tego sprzętu obecnie? Fuji dostarcza mnóstwo zabawy, ale taka jest konwencja (i tak robi lepsze zdjęcia niż nasze stare małpki). Za robienie czarno-białych zdjęć na analogowym filmie pozwala się trochę wyciszyć, bo jak ma się do dyspozycji 36 klatek to nie ma przebacz, trzeba każdą zaplanować. Trochę zawiodłem się ich techniczną jakością i ograniczeniami, jednak cyfrowa lustrzanka pozwala na więcej w gorszych warunkach, ale klimat jest. Doceniają to znajomi, którym wrzucam portretowe zdjęcia na Facebooka (taki Kuba Jankowski to nawet dodał swoje na Instagramie, taki ze mnie fotograf).

Prawdziwe czarno-białe zdjęcie: Paulina i Szef Kuchni Café Bristol Michał Tkaczyk
Prawdziwe czarno-białe zdjęcie: Paulina i Szef Kuchni Café Bristol Michał Tkaczyk

No i tu dochodzimy do pytania czy analogowa miłość to coś więcej niż tylko zauroczenie. Niestety technologia rozpieściła mnie na tyle, że chyba nie byłbym w stanie porzucić tych wszystkich cyfrowych zabawek. Na pewno pozostanę przy jednym analogowym aparacie przy boku, ale bardziej na zasadzie okazjonalnego hobby, robiąc nim mniej zdjęć niż to początkowo zakładałem. Maszyna do pisania stoi sobie w szafie. A z innych rzeczy…

A! Nie wyobrażam sobie wyjazdu zagranicę bez papierowej mapy. GPS, mapa w telefonie, to wszystko jest na nic gdy nie ma zasięgu, prądu lub oprogramowanie kuleje (pozdrawiam inżynierów TomToma, którzy stwierdzili że funkcja oddalania i przybliżania widoku mapy jest w trasie zupełnie zbędna, po co komu wiedzieć jak idzie objazd).

A jak jest u Was? Tęsknicie za analogiem?

  • Korzystasz z moich wpisów? Zobacz moje przewodniki i poradniki albo postaw kawkę. Będzie mi bardzo miło!

    Postaw mi kawę na buycoffee.to